piątek, 20 lutego 2015

Moje trzy żony - Roger Vadim

Roger Vadim (tak naprawdę Wadim Plemiannikow) urodził się w 1928 roku, w rodzinie rosyjsko- francuskiej. Ojciec był białym emigrantem (rzekomo także arystokratą i potomkiem Czyngis Chana), który jakoś potrafił wkręcić się do francuskiej służby dyplomatycznej, matka zaś - feministką z silnym dążeniem do niezależności. Przydało się ono, gdy papa Plemiannikow przedwcześnie opuścił ten padół, a jej przyszło zdobywać środki na utrzymanie dwójki dzieci. w sposób często oryginalny, prowadziła na przykład schronisko młodzieżowe w górach.
Młody Vadim dorastał w przekonaniu, że nic nie jest dane na zawsze, okazje trzeba łapać w lot, a poza tym ... raz się żyje. Łapał więc kolejne promocje zawodowe i życiowe. Gdy czyta się jego notkę w wikipedii nie wiadomo, która część jest bardziej rozbudowana: zawodowa czy prywatna (5 żon i 5 wielotetnich partnerek, zazwyczaj sławnych).
Potrafił też budować swoją legendę. Tekst o Czyngis Chanie sprzedał rodzicom Brigitte Bardot, gdy jako dwudziestoparoletni asystent reżysera chciał uzyskać ich zgodę na "legalne" spotkania z piętnastolatką, z która już wtedy zresztą ukradkiem sypiał.
Klejnotem w koronie jego legendy był jednak to, ze on, tymi ręcami odkrył i wylansował trzy megagwiazdy - Bardot, Deneuve i Fondę. Przesada, choć nie oznacza to, że nie próbował.
Co do Bardot - zgoda. Była adeptka baletu i okazjonalną modelką. Już jako żona Vadima zaczęła grać w filmach. Jej pierwszy wielki przebój (film Vadima) "I Bóg stworzył kobietę", de facto zakończył ich związek.
Catherine Deneuve - zaczęła spotykać się z Vadimem (wówczas 35-letnim), jako 17-latka. Pochodziła z filmowej rodziny - aktorką była już jej siostra (przedcześnie zmarła Francoise Dorleac) i matka. Ojciec zarabiał na życie jako producent filmowy. Owszem, zaczynała grać pod skrzydłami Vadima, tyle, że ich wspólne filmy zrobiły klapę.
Jane Fonda – nie wiadomo, czy córce hollywoodzkiej legendy – Henry'ego Fondy, potrzebny był do czegokolwiek europejski reżyser. Zwłaszcza, że własną pozycję budowała krok po kroku i nie tylko na polu aktorskim, lecz i politycznym.
Tak więc z tą legendą star-makera to lekka przesada. Nie zmienia to faktu, ze z wszystkimi tymi trzema paniami był w dość długich związkach, z dwoma z nich miał dzieci (z Bardotką, wyprzedzając o kilkadziesiąt lat trendy, wychowali wspólnie jedynie psa). Towarzystwo brylujące w tej chwili na portalach pudelkopodobnych w kraju i za granicą może mu jedynie pozazdrościć wyników, wiedząc, że nigdy podobnych nawet nie osiągnie. Nie te czasy i nie takie gwiazdy.
Wracając do książki - czy warto brać się za lekturę?
Jak najbardziej: po pierwsze: przenosimy się do złotej ery kina, gdy królowaly tam kobiety z biglem, a nie jakaś tam wyłupiastooka Reese Witherspoon.
Po drugie Vadim (czy też jego ghostwriter) całkiem sprawnie posługuje się piórem i ma niezłą pamięć do szczegółów.
Po trzecie: szczerość - reżyser bynajmniej się nie wybiela i nie udaje np. monogamisty seryjnego. Fakt, nie mam w nim specjalnego poczucia winy, że może późniejsze problemy Bardotki z facetami to częściowo jego zasługa. Albo, że do rozwodu z Fondą przyczynił się fakt, że zmuszał ją do brania udziału w zamianie żon z Denisem Hopperem i udziałem w licznych wielokątach. Ale przynajmniej tych faktów nie ukrywa a wnioski można sobie wyciągnąć samemu.

Podsumowując - ja tam polecam. Lepsze to, niż czytanie o jakimś wymyślonym Greyu, a przynajmniej nie ma pentyliona niezdarnych opisów szczegółów anatomicznych.

Uwaga: na nieco bardziej szczegółówe omówienie ploteczek z książki i garść zdjęć zapraszam tutaj:

Zdjęcie: amazon.de


piątek, 6 lutego 2015

Listy do matki - Antoine de Saint-Exupery


Sporo się dowiedziałam z tego zbioru listów autora "Małego księcia". Pochodził z arystokratycznej (choć pewnie zubożałej) rodziny, połowa jego rodziny miała własne zamki. Liczne rodzeństwo także było utalentowane, niestety dwójka z nich przedwcześnie zmarła. Nastolatek Francois (zmarły na kardiologiczne powikłania reumatycznego zapalenia stawów) w ostatniej woli przekazał swojemu bratu rower, Marie Madaleine debiutowała równolegle z Antoinem, niestety - wydała tylko jedną książkę, zabiła ją gruźlica. Matka (od jakiejś jabłoni te jabłka ostatecznie pochodziły) była uznaną w swoim czasie malarką. Wreszcie Simone – starsza siostra zajęła się pracą naukową, ale podobno jej wspomnienia są nader ciekawe. Jedynie najmłodsza – Gabrielle, jakoś nie za bardzo wyżywała się artystycznie, pewnie dlatego, że wczesne zamążpójście, gromadka dzieci i rola “pani na zamku” (oczywiście), nie pozostawiło jej zbyt wiele mocy przerobowych.
Rodzeństwo de Saint Exupery
Antoine odebrał wykształcenia raczej humanistyczne, zemściło się to, gdy próbował się dostać do Szkoły Morskiej. Mimo kilku lat spędzonych w szkole przygotowującej do tejże i stosu wydanych na jego edukację franków, w końcu nic z tego nie wyszło. Pod koniec I wojny światowej wstępuje do wojska z zamiarem odbycia przeszkolenia lotniczego i to mu się udaje. Tu zaczna się historia, którą być może konsumenci popkultury i lektur szkolnych cześciowo kojarzą. Poczta lotnicza we francuskiej subsaharyjskiej Afryce, zbudowanie od podstaw Aeroposta Argentina, małżeństwo z “różą” (chimeryczną Consuelo). Druga wojna światowa, gdzie trochę powalczył piórem, a potem postanowił jednak przesiąść się na samolot (choć, już nawet ze względu na wiek, nie musiał). Wreszcie do dziś niewyjaśnione zaginięcie w czasie lotu nad Morzem Śródziemnym (w 1944).
Mimo wszystko trochę jednak żałuję przeczytania tych listów. Korespondencja z matką bywa czasem bardziej wstydliwa, niż z kochanką i to jest chyba ten przypadek. Wyboru dokonywała sama rodzicielka Antoine'a, nieproporcjonalnie dużo listów przypada na lata szkolne i początki pracy zawodowej (do roku 1923/24) i tam niestety, przyszłemu wielkiemu pisarzowi co raz wychodzą krótkie spodenki spod garnituru. Mama wykropkowała podobno co bardziej osobiste uwagi, ale kończącą niemal każdy list mantrę “przyślij pieniądze, mamusiu”, jednak zostawiła. Wprawdzie niemal naocznie widać, że Antoine dojrzewa, zaczyna bardziej chronić matkę, niż dociążać ją swoimi nastrojami, ale pewien dysonans w mej czytelniczej duszy pozostał. Jakoś nie rzuciłam się z zębami i pazurami, żeby odrobić zaległości w lotniczej prozie Saint-Exupery'ego. Boję się, że gdzieś mi zaświecą jego krótkie spodenki.
P.S. Być może nieco światła na układy Antoine' a z matką rzuciłoby umieszczenie w zbiorku także listów matki do syna?

Nieco więcej o rodzinie de Saint-Exupery:

Zdjecia: 1. empik.com; 2 gatsbyonline.com; 3. goodreads.com

poniedziałek, 2 lutego 2015

Niebo w płomieniach, Jan Paradowski


Historia dorastania pewnego 17-latka z Lwowa (przed pierwszą wojną światową). Motyw przewodni to utrata wiary - średnio fascynujące są jednak te nastoletnie kryzysy, choć miewają skutki na całe życie.
Mam wrażenie, że od tego czasu nauka religii w szkołach poszła mocno do przodu i rozprawiła się z większością kwestii, na których poległa wiara Teofila Grodzickiego. Pamiętam np, ze jeszcze w podstawówce wałkowaliśmy temat, dlaczego teoria Darwina nie jest sprzeczna z wiarą w Boga. 
Kolejne deja vu to “książki zbójeckie”, nadal są, choć co sezon jest modne co innego. Ja w wieku bohatera natknęłam się na Kosidowskiego, teraz na czasie jest Dawkins i jego liczne mutacje (w tym takie adresowane do nastolatków). Nie trzeba się już specjalnie wysilać, żeby zostać ateistą w weekend. Sto lat temu nie było to jednak takie proste, zwłaszcza dla gimnazjalisty. Wówczas, co budzi w tej chwili nawet pewien szacunek, trzeba się było trochę napracować nad zbudowaniem nowego światopoglądu. O dziwo większy nacisk niż od rodziny szedł ze strony szkoły. Trzeba było przewalić sporą ilość zakurzonych tomów autorstwa różnych racjonalistów, żeby dać skuteczny odpór zaprawionemu w słownych potyczkach księdzu katechecie. Zastanawiam się, czy Parandowski jednak to nie przesadził. Siedemnastolatek, który na rok niemal odcina się od świata, żeby zbudować swoją nową wiarę/niewiarę? Bo tak należy ten nowy światopogląd traktować, pod koniec następuje nawet dość szczegółowe jej wyznanie (ze stwierdzeniem, że wierzy w atomy, no cóż). I chodzi tu o zwykłego siedemnastolatka, nie żadnego ekscentryka - średnio pilnego ucznia,  interesującego się dziewczynami. Coś mi się tu nie składa
Całość ratuje tło - czyli Lwów. Z przyjemnością teleportowałam sie znów do tego cudownego miasta w latach jego świetności. W realu pewnie nieprędko je znów odwiedzę, tu mogłam się rozkoszować lwowskimi spacerami do woli. Nawet, jeśli towarzyszył mi w nich irytujący Teofil Grodzicki.

Źródło zdjęcia:lubimyczytać.pl