wtorek, 21 stycznia 2014

Wszystko co najważniejsze - Ola Watowa

Wspomnienia żony Aleksandra Wata przedwojennego poety-futurysty i komunisty, który po doświadczeniach więzienno-zsyłkowych w wojennym ZSRR z tego komunizmu dość skutecznie się podleczył (a był to raczej wyjątek niż reguła, wielu VIP-ów z PRL czasów stalinowskich miało za sobą podobną drogę, ale potrafili swoje wspomnienia upchnąć do głębokiej szuflady i działać jakby nigdy nic).
Wspomnienia obejmują cały czas trwania małżeństwa Watów - od lat przedwojennych z działalnością literacką, wydawniczą i polityczną, lata stalinowskie w PRL, wreszcie od lat 50-tych emigrację. Węzłowym punktem jest jednak Kazachstan, gdzie Ola Watowa walczyła o przetrwanie swoje i syna w sowchozie Iwanowka. Drugi najważniejszy punkt książki to choroba Wata (bóle o podłożu neurologicznym), zakończona jego samobójstwem.

Jeśli chodzi o moje wrażenia posłużę się wypowiedzią z biblionetki (autorstwa Verdiany): "książka jest ciekawa ze względu na treść, na wspomnienia, ale literacko licha, a Watowa nie zaskarbiła sobie mojej sympatii". 
Doceniam hart ducha autorki, graniczący momentami z bohaterstwem, ale w spokojniejszych okresach jej wspomnień miałam wrażenie, że przedstawia mocno subiektywną wersję wydarzeń. Zastanawia też historia powstania tej książki. Początkowo był to zapis wywiadu Watowej z Jackiem Trznadlem, który jednak w kolejnych wydaniach, z powodu konfliktu ze swoją rozmówczynią, wycofał swoje pytania, co wymusiło przeredagowanie książki.
Niezależnie od kontrowersji - wspomnienia Oli Watowej warto przeczytać. choćby po to, żeby docenić trochę bardziej "to co najważniejsze" we własnym życiu.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

"Dzieci wieku" - J.I.Kraszewski


Od czasu, kiedy jestem świadomą konsumentka mediów było już tych pokoleń kilka: yuppies, pokolenie X, pokolenie Y (czy też Millenials). Nie wspomnę już o tym, że co jakiś czas wraca jak bumerang hasło - stracone pokolenie (ciekawe, czy stracone są wszystkie roczniki, czy tylko co drugi). Ta skłonność do przylepiania etykietek grupom ludzi to nic nowego. Pod koniec XIX wieku dorośli (i bardzo dorośli - jak Kraszewski) drżeli na samą myśl o "dzieciach wieku" - złowrogim pokoleniu ludzi "bez serc i bez ducha", zapatrzonych w wartości materialne i dość swobodnie traktującym swoje życie osobiste. Czy naprawdę to pokolenie aż tak mocno różniło się od poprzednich i kolejnych, czy po prostu stary pisarz "zapomniał, jak cielęciem był", trudno stwierdzić. 
Książka jest jednak pewnym fenomenem. Niemal wszyscy bohaterowie są negatywni, JIK na początku nieco łaskawiej traktuje starsze pokolenie, ale gdy uświadamiamy sobie, że to z tych jabłoni pospadały te liczne zgniłe jabłuszka, nasza sympatia pryska. Pisarz nie tylko konstruuje intrygę z licznych fabularnych zakrętasów, ale także pozwala nam lepiej poznać bohaterów nie tylko za pomocą odautorskich opisów. Zżywamy się z nimi po prostu uczestnicząc w ich życiu i słuchając rozmów.
Czyli jednak pewien postęp w technice pisarskiej jest.
Całość wciąga niczym serial z segmentu przeznaczonego dla generacji X. Widać zresztą, że JIK z łatwością by książkę na taki serial przerobił, natłok wydarzeń pod koniec pokazuje wyraźnie, ze pisarz niechętnie się zatrzymuje i pobawiłby się "dziećmi wieku" przez kolejne kilkaset stron. 
Powieść, mimo, że w tej chwili kompletnie zapomniana, musiała się w momencie swojego powstania cieszyć swoja popularnością. Za życia JIK-a była wydana aż 3 razy (a powstała pod koniec jego życia) i doczekała się tłumaczeń na rosyjski i węgierski. Kto wie, może to było takie pozytywistyczne "39 i pół".
Zachęcam do odkurzenia tego szacownego zabytku literatury polskiej:).

Zdjęcie stąd.


piątek, 17 stycznia 2014

I powraca wiatr... - Władimir Bukowski

Są kraje, gdzie bycie politykiem opozycyjnym to relaksująca przerwa między kolejnymi powrotami do władzy. Są też takie, gdzie nawet, kiedy na tę władze nie ma szans, po wywalczeniu realizacji swoich postulatów można się udac na zasłużoną emeryturę. 
Jest wreszcie ZSRR, czy Rosja - niezależnie od ustroju wybór drogi dysydenta (a zwłaszcza uczciwego dysydenta), oznacza, że człowiek w zasadzie do śmierci będzie miał zajęcie.
Urodzony w 1942 Władimir Bukowski jest aktywnym opozycjonistą od 54 lat, mimo tego, że po drodze zmienił się ustrój, a kraj, w którym zaczynał działalnośc już nie istnieje. I nie jest to aktywność pozorowana - usłużne Google po wpisaniu jego nazwiska rzuca garść podpowiedzi - w 90% z ostatnich lat.

"I powraca wiatr..." cofa nas jednak do początku tej drogi, do Moskwy lat 60-tych, do czasów pionierów i konsomołu, do licealistów i studentów czytających poezję na Placu Majakowskiego, którzy niepostrzeżenie zostają wciągnięci w środek zupełnie dorosłej walki o prawa człowieka, gdzie już nie chodziło o poezję, ale o prawo do uczciwego procesu, czy też o zaprzestanie używania psychiatrii w celach represyjnych. I nagle, zamiast planować drogę życiową biorąc pod uwagę takie etapy jak studia-praca-rodzina, układają klocki z zestawu: aresztowanie-gułag-psychuszka-wolność.


Początkowo protesty są nieco chaotyczne i raczej mało efektywne i przebiegają wg schematu- demonstracja - zastraszanie demonstrantów – aresztowanie połowy z nich- dalsze zastraszanie reszty. Później jednak Bukowski wpada na pomysł dokumentowania nadużyć, zwłaszcza tych na niwie psychiatrycznej i wysyłania dokumentacji na Zachód. A że tam akurat zapanowała moda na ruch obrony praw człowieka w państwach komunistycznych, okazuje się to bronią nader skuteczną...

W tej chwili, po ponad 40 latach różnie podchodzi się do tematu ruchu dysydenckiego w ZSRR. Przesadą jest oczywiście twierdzić, że była to działalność koncesjonowana (choć sam Bukowski opisuje np. zadziwiający przypadek pisarza - Tarsisa, który przez długi czas cieszył się zupełną wolnością słowa (i przyjmowania zagranicznych korespondentów), po czym nie nagabywany przez nikogo wyjechał sobie na Zachód). Widać jednak, że akurat obrona praw człowieka nie godziła w same podstawy systemu, a skutecznie angażowała co bardziej aktywne jednostki. No i ta zadziwiająca łatwość wysyłania informacji za granicę, jakby łącza telekomunikacyjne nie były w 100% możliwe do skontrolowania.

 Wracając jednak do książki. Są dwa powody, dla których warto ją przeczytać.
Treść - wiedza systemie represji ZSRR dla Polaka to w tej chwili niemal w 100% Gustaw Herling Grudziński. Wiele osób czytało "Inny świat" w klasie maturalnej i ta wiedza im w zasadzie wystarcza. Jest to książka ważna, ale w wielu przypadkach skutecznie odstrasza od tematyki określanej umownie jako łagrowa na wiele lat. Tymczasem ZSRR nie uległo konserwacji na etapie lat 40-stych, w czasach Chruszczowa czy Breżniewa to zupełnie inny kraj... choć może też nie za ciekawy do życia. U Bukowskiego znajdziemy zaś 20 lat historii z okresu, o którym u nas się już specjalnie w szkołach nie uczy, bo nie ma czasu, w dodatku jest to relacja z cennej perspektywy świadka.

Autor - znowu wracam do biednego Gustawa H-G. Grudziński to człowiek poważny i analiyczny, tak też podchodzi do swojego sprawozdania z Jercewa. Bukowskiemu udaje się zaś nadać ciężkiemu tematowi sporo lekkości.

Polecam gorąco.

 

piątek, 10 stycznia 2014

Szybka piłka - hurtownia książek

"Zbyt piękna dziewczyna" - Jan Seghers. Podstawową zaletą tego kryminału jest fakt, że w ogóle go przeczytałam, gdyż już od jakichś dwóch lat każdy kryminał zaczynam, szybko sprawdzam, kto zabił i rzucam w kąt. Minusy - kanciasty styl, kanciasty główny bohater i wykorzystanie połowy kanonu stereotypów występujących też w kryminałach skandynawskich. Czyli ... wychodzi na to, że raczej polecam;).



"Siostry B." - Anna i Maria Bojarskie.  Lubię książki Anny Bojarskiej, to jednak, co zaprezentowała razem z siostrą, to jakiś niestrawny bełkot. I nie jest to bynajmniej wina Marii, gdyż ona przynajmniej się stara sklecić jako tako sensowne akapity. Jedyny plus to ...fajne zdjęcia? O - i jeszcze porządne wydanie, praktycznie nie do zdarcia.

"Opowieść wdowy" - Joyce Carol Oates. Sama statystyka wskazuje na to, że dokładnie 50% z ludzi żyjących w związkach "do końca życia" kiedyś zostanie wdową/wdowcem. A każdy pewnie prędzej czy później straci kogos bliskiego. Warto sobie zatem tę traumę przećwiczyć zawczasu na sucho.

czwartek, 9 stycznia 2014

Hrabina Cosel - J.I.Kraszewski

"Jestem w Dreźnie, skaczę i tańcuję, a zmęczony jestem daleko więcej, niż gdybym co dzień po dwa jelenie uszczuł. Wracam do domu znużony przebytymi tu przyjemnościami. Z pewnością żyje się tu nie po chrześcijańsku, ale Bóg mi świadkiem, żem w tym żadnej przyjemności nie czuł i wracam tak czysty, jak przybyłem." [1]
Ten fragment listu Fryderyka Wilhelma Hohenzollerna jest mimowolnym komentarzem nie tylko do panowania elektora saskiego Fryderyka Augusta Wettina (w Polsce znanego jako August Mocny), ale przy okazji do jego związku z hrabiną Cosel.
Mocny był postacią nietuzinkową. Na poletku saskim wcale nie był tak słabym politykiem, jak na polskim, jednak dziedziną, gdzie spełniał się w stu procentach były imprezy i romanse. Wzruszycie ramionami, że nic w tym dziwnego, że takie zainteresowania może mieć nawet przeciętnie inteligentny szympans? Niby tak, ale Wettin zawiesił poprzeczkę w obydwu dziedzinach na niebotycznym poziomie. Przytoczone przez JIK-a pomysły zabaw dla wysoko urodzonych są chyba niedoścignionym wzorem dla współczesnych event-plannerów. Nie tylko ze względu na koszty, ale i na brak fantazji. Jeśli zaś chodzi o drugie pole jego działalności, nazwijmy je romansowym, również nie brakowało mu rozmachu - liczbę potomków elektora szacuje się na...345.
Jakie było w tym wszystkim miejsce Cosel - metresy Wettina i matki jego (wygląda na to, że zaledwie) trójki dzieci?
Mniej więcej takie, jak opisuje to Fryderyk pruski - w dzień robota przy skokach, tańcach i szczuciu jeleni, dodatkowo ekwiwalent kilku jeleni nocą. Próba zaś ustawienia związku i jego zakończenia na swoich warunkach, skończyła się dla hrabiny zamknięciem w wieży. Co może nie było takie złe, po ośmiu latach niszczącego trybu życia siły regeneruje się pewnie znacznie dłużej.
Narzekałam ostatnio na JIK-a, że kiepski z niego psycholog, teraz muszę nieco skorygowac tę opinię. Gdy bierze na warsztat osobe z krwi i kości, a nie wyimaginowaną kresową dziewicę, idzie mu znacznie lepiej. Czytelnik śledzi losy Cosel, zwłaszcza te po rozstaniu i ciągle zadaje sobie pytanie: dlaczego tak pokierowała swoim losem? Dlaczego nie chciała, jak inne metresy króla, spaść na cztery łapy? Hrabina jest enigmatyczna i ciągle się nam wynika, a zafascynowany nią JIK chyba sam nie jest do końca zgłębić jej tajemnicy.
Wygląda na to, że po "Bruehlu" to kolejna udana pozycja z cyklu saskiego.





(1) Hrabina Cosel, t.2, s. 194, Warszawa 1950

wtorek, 7 stycznia 2014

Lodołamacz - Wiktor Suworow



Suworow był dawnymi czasy tuzem literatury dysydenckiej i podziemnej czytanym z wypiekami na twarzy. Wypieki te powinny być pewnie warunkowe lub jednostronne, gdyż autor jest wieloletnim pracownikiem radzieckiego wywiadu wojskowego GRU, a instytuacja ta, jak głosi wieść gminna, raczej nie rozwiązuje umów o pracę. Zostaje zatem cień wątpliwości, czy nie pisze  on przypadkiem w ramach zadań służbowych. Dlaczego? Ma na przykład niespotykanie wyluzowany stosunek do Stalina i wyraźnie docenia niektóre jego umiejętności, np. umiejętność układania po swojej myśli klocków polityki międzynarodowej. Uświadomiłam sobie, że ja przeszłam w ramach mojej edukacji odwrotną tresurę. Nazwisko Stalina powinno się kojarzyć jak najgorzej i należy jej wypowiadać wyłącznie przyciszonym tonem, najlepiej chowając się za krzakiem.
Wychodzi na to, że Suworow i jego "Lodołamacz" rzeczywiście wyciągnęli mnie z mojej czytelniczej strefy komfortu.
Ciekawa jest teza książki - Hitler tylko dlatego zaczął wojnę z ZSRR w '41, aby uprzedzić uderzenie Stalina na Niemcy i Rumunię.  A to, że Armia Czerwona tak dramatycznie dała ciała po 22 czerwca '41 wynikało przede wszystkim z tego, że  szykowała się do wojny, ale ofensywnej.  Drobiazgowo udokumentowane, ale mimo natłoku szczegółów militarnych świetnie się czyta. I właśnie dlatego będę wracać do autora. Moja znajomość historii ZSRR jest w tej chwili drugiej bądź nawet trzeciej świeżości, a z Suworowem będę miała sobie ją szansę odświeżyć.

czwartek, 2 stycznia 2014

Szlachetne zdrowie - hurtownia książek

Krew królów - Juergen Thorwald 

Trzech potomków królowej Wiktorii - carewicz Aleksy (zm. 1918), książę Alfons - następca tronu Hiszpanii (zm. 1938) oraz książę Waldemar Hohenzollern (zm. 1945) to trzy przypadki hemofilii - dziedzicznej choroby upośledzającej krzepliwość krwi, która kilkadziesiąt lat temu mocno zaburzała codzienne funkcjonowanie. Mocno fabularyzowane historie o walce o zdrowie lub choćby okruchy normalnego życia, pisane z perspektywy lekarzy. Ogólnie -  dość lekka książka na ciężki temat.

 Szału nie ma, jest rak - ks. Jan Kaczkowski

"Co za narwany ksiądz" - powiedział pewien znajomy czytelnik.  Gdy czyta się jego suche CV, Ksiądz Jan wydaje się osobą poważną i mimo młodego wieku (rocznik '77) nader zasłużoną. Przez wiele lat pracował  w hospicjum domowym w Pucku, po czym założył hospicjum stacjonarne. Jest specjalistą od bioetyki - tematy związane na przykład z uporczywą terapią nie mają dla niego żadnych tajemnic. Do tego ksiądz Jan ma raka. W postaci najprawdopodobniej nieuleczalnej.
Gdyby nie to, że nie lubię tego określenia, powiedziałabym, że to książka w stylu Rak&Roll.


Kenzaburo Oe - Sprawa osobista.
Podobno za tę właśnie książkę Oe dostał Nobla - no i jak najbardziej słusznie. 27-latkowi rodzi się dziecko tak mocno zniekształcone, że od początku wraz z teściową kombinują, jak wysłać je na tamten świat. Ono jednak uparcie nie umiera, dając jego ojcu szansę na to, aby dojrzał do sytuacji. Autor wykorzystał w "Sprawie..." własne doświadczenia, sam jest bowiem ojcem Hikariego, który urodził się z poważną wadą neurologiczną, która ostatecznie wyewoluowała w autyzm. Nie są to zatem żadne wyssane z palca dyrdymały tylko poważny raport z pola walki. Także zachęcam, szkoda by było tę książkę przegapić.