piątek, 31 grudnia 2010

"Kto zabił Palomino Molero?"- Mario Vargas Llosa


"Kto zabił Palomino Molero?" przeczytałam tuż po zakończeniu "Zielonego Domu", aby przedłużyć nieco swoją literacką wycieczkę do Peru. Tytuł sugeruje kryminał, i tak właśnie jest, "Kto zabił.." jest typowym przedstawicielem tego gatunku, nie żadną wariacją ani wprawką na jego marginesie. Mamy trupa, detektywów (roztargnionego nowicjusza Litumę i jego mentora porucznika Silvę i całkiem solidne śledztwo. Niepoślednią rolę odgrywa też Taksówkarz- jednoosobowy wyraziciel woli ludu i opinii publicznej, a do tego przekaźnik plotek.
A że MVL to solidny fachura, wiec na niecałych 150 stronach machnął od niechcenia portret nadmorskiego peruwiańskiego miasteczka, okraszając to krytyką panujących w jego ojczyźnie stosunków społecznych (ale nie w tonie zbolało- męczeńskim, wprost przeciwnie, więc proszę się nie przerażać.
Miałam trochę problem z jakimś zakwalifikowaniem tej książki. Moim zdaniem leży ona gdzieś w połowie między Zielonym Domem, a babskimi kryminałami, takimi trochę na wesoło i napisanymi z nerwem. Kryminały z bohaterami męskimi jakoś mi nie pasowały, gdyż
a) czytam głównie te z krajów północnych, a tam jak wiadomo wieczna zima, depresja, alkoholizm i smęcenie
b) nawet jeśli wpadnie mi w ręce jakiś południowy kryminał- tamtejsi detektywi również są wypaleni i marzą tylko o przejściu na emeryturę, gdzie będą mogli kurować swoje wrzody.
Tymczasem Silva zachował jeszcze nieco radości życia, zresztą 70% energii zajmuje mu kombinowanie jak przelecieć szacowną Donnę Adrianę., śledztwo, mimo, że jest w nie zaangażowany, odbębnia mimochodem.
Stosunkowo najbliżej "Palomina" byłaby "Czarna Lista" Marininej (zachowując oczywiście wszelkie proporcje).
Pora skończyć pisanie i zabrać się za szykowanie do Sylwestra- polecam mającym ochotę na spróbowanie twórczości tego noblisty w wersji light:).

środa, 29 grudnia 2010

"Zielony Dom"- Mario Vargas Llosa

"Zielonego Domu" lepiej nie zaczynać bez lektury choćby jednej recenzji, gdyż bez przygotowania łatwo zesłać książkę do lamusa na wieczne nieczytanie. Początek bowiem nie jest łatwy- pierwsze 100 stron to nie tylko misz- masz wątków (początkowo zupełnie niepowiązanych). Vargas Llosa (w momencie pisania "Domu" dwudziestoparolatek), z wyraźną lubością testuje na czytelnikach różne zakręcone techniki narracyjne- np. "strumień gadki"- tym różniący się od strumienia świadomości, że składający się z zapisanych jak leci dialogów z nielicznymi opisami (a że Latynosi wszyscy jak leci cierpią na słowotok, to jest co zapisywać).
Autor wyraźnie świetnie się bawi, natomiast od czytelnika wymagają te jego zabawy sporego zaangażowania. W tym szaleństwie zresztą jest metoda. Nie wiadomo kiedy znajdujemy się nagle na łódce płynącej przez amazońską dżunglę bądź w burdelu w nadmorskiej Piurze. Dość rzadko zdarza mi się, żeby książkowy świat wciągnął mnie tak mocno.
Czytanie "Zielonego domu" przypomina trochę sytuację, gdy wchodzimy w nowe środowisko, bądź poznajemy nowych ludzi-początkowo wyrabiamy sobie o nich zdanie na podstawie strzępów informacji, potem obraz staje się coraz pełniejszy.
Tu jest podobnie- bohaterowie pojawiają się na chwilę, początkowo wydają się zupełnie niepowiązani, jest ich zresztą bardzo wielu (żeby skomplikować sprawę niektórzy występują pod różnymi imionami), nie ma bohatera głównego, a do tego epizody są rozrzucone w czasie. W miarę lektury oczywiście ujawniają się powiązania między nimi (w końcu okazuje się wręcz, że wszyscy Peruwiańczycy to jedna rodzina rodzina;). Ujawnienie najważniejszych szczegółów, będących kluczem do zrozumienia sytuacji bądź tajemnic bohaterów autor zostawia sobie jednak na koniec.
Specyficzna narracja, polegająca na obserwacji z zewnątrz sprawia, że chociaż bohaterowie przeżywają prawdziwe dramaty (miłość, zdrada, porzucenie, choroby), ulegają one jakiemuś pomniejszeniu. Sprzyja temu także rozciągnięcie akcji w czasie. Cóż z tego, ze np. jedna z bohaterek przeżywa najpierw Wielką Miłość, potem Prawdziwą Dojrzałą Miłość, skoro w perspektywie 30 lat to wszystko szlag trafia i jest tylko wspomnieniem.
To spojrzenie z oddalenie sprawia, że "Zielony dom" to nie tyle zbiór indywidualnych historii , ale raczej portret narodu. To ostatnie określenie zresztą jest nie do końca ścisłe. Peru to kraj 4 krotnie większy od Polski a do tego tak zróżnicowany krajobrazowo i kulturowo (a zapewne i etnicznie, Indianie z dżungli niewiele mają wspólnego z tymi andyjskimi), że siłą rzeczy Vargas Llosa portretuje tylko wycinek tego społeczeństwa.
Zresztą, żeby wiele lat później, zapewne też po to, żeby dopełnić ten portret, autor wysłał jednego z bohaterów "Domu"- policjanta Litumę (który zresztą pojawia się jeszcze w kilku innych jego książkach) na placówkę w Andach ("Lituma w Andach", również polecam:).

Napisałam już tyle, a ciągle nie było próby streszczenia- i chyba nie dam rady tego zrobić. Po pierwsze- psułoby to całą albo chociaż część frajdy z samodzielnego układania puzzli z tego zestawu. Napiszę tylko tyle, że tytułowy Zielony Dom jest burdelem, a akcja rozgrywa się w dżungli i nadmorskim miasteczku Piura (a zwłaszcza w jej dzielnicach - Ścierwiarni i Szmaciarni- duży plus dla tłumacza* za spolszczenie tych nazw- niezwykle klimatyczne, nieprawdaż?).

A o co chodzi w tym całym szaleństwie (oraz natłoku wątków i postaci)? Wydaje mi się, że o kreację innej rzeczywistości. Niektórzy piszą, że Vargas Llosa skręca w stronę realizmu magicznego- nie zgodzę się z tym, natomiast jego świat jest oryginalny i wyjątkowy. I uważam, że warto go poznać.


*legendarny Carlos Marrodan Casas

wtorek, 28 grudnia 2010

"Król afer" - John Grisham


Zazwyczaj nie piszę o książkach niedoczytanych, ale tym razem zrobię wyjątek, zwłaszcza, że uzasadnienie będzie nieco dłuższe niż "ciężko mi się czyta S-F" czy też- "bo druk był za mały".
To moje drugie spotkanie z Grishamem, pierwszym była "Firma"- historia żółtodzioba zatrudniającego się w elitarnej firmie prawniczej (zajmującej się dodatkowo przekrętami), który na koniec robi w konia wszystkich dziadków-partnerów i ucieka z grubszą kasą na jakąś tropikalną wyspę ("Firmę" czytałam tak dawno, że proszę nie traktować tego jako spoilera;)).
Zaletą książki było natomiast niewątpliwie lekkie pióro i poczucie humoru.
W "Królu afer" mamy jakby podobny schemat, ale niestety w którymś momencie nastąpił zgrzyt, który sprawił, że odłożyłam książkę.
Fabuła w skrócie- Carter Clay miał objąć posadę w kancelarii swojego Papy, jednak ten nierozważnie zajął się kreatywną księgowością i musiał ostatecznie odejść z zawodu, Carter natomiast został na lodzie i musiał zatrudnić się jako obrońca z urzędu.
Po 5 latach kiepsko płatnej pracy, mimo rozgoryczenia stara się jednak trzymać swoich zasad- odrzuca np. ofertę pracy od ojca swojej dziewczyny- nie chcąc się wikłać w układy pachnące nepotyzmem.
Zasady jednak idą się bujać, gdy przy okazji obrony jednego ze swoich klientów z urzędu (Murzyna, który zastrzelił na ulicy przypadkowego człowieka), trafia na trop grubszej afery z firmąfarmaceutyczną w tle.
Jej przedstawiciel składa mu ofertę, aby pomógł zatuszować aferę, a jednocześnie sam nieźle zarobił. Oferowane wynagrodzenie- 15 mln dolarów to sumaastronomiczna dla Claya, więc niezwłocznie się na nią zgadza (tyle jeśli chodzi o demonstrowane wcześniej ZASADY- po prostu przyszły teść oferował za mało:).
Po niej jednak przychodzą kolejne deale, z tego samego źródła, równie dobrze płatne. Bohater jednak nie zastanawia się , dlaczego to właśnie on został szczęśliwcem, którego ktoś obdarowuje kolejnymi górami pieniędzy, czy może coś tu śmierdzi, albo ktoś szykuje dla niego mało wdzięczną rolę kozła ofiarnego- nie, zamiast tego zajmuje się radosną konsumpcją i wydawaniem swojej świeżej fortuny (domy, jachty, odrzutowce...ech, jest tyle sposobów wydawania kasy).
Porzuciłam więc ksiażkę ze względu na bohatera, niekonsekwentnie skonstruowanego i, jak dla mnie, nieciekawego. Historia zresztą z góry widać, że jest zaprojektowana tak, że Clay na koniec poniesie karę za swoją głupotę, więc zdecydowałam się nie męczyć przez kilkaset stron, czekając aż do tego dojdzie. Niespecjalnie interesuje mnie międlenie akcji dla samego międlenia. A samo rozkoszowanie się lekkim stylem Grishama i subtelnościami amerykańskiego sytemu prawnego to dla mnie za mało.
Nie chcę zniechęcać, to dobre czytadło, fani Grishama pewnie chętnie po nie sięgną.
Tym którzy jednak jeszcze nie zapoznali się z tym autorem, radzę zaczęcie znajomości od bardziej znanych jego pozycji (choćby "Firmy").

wtorek, 14 grudnia 2010

"Dziennik pisany nocą 1984-1988" Gustaw Herling-Grudziński


Jakie są wasze pierwsze skojarzenia, jeśli chodzi o Gustawa Herlinga Grudzińskiego? "Inny świat"? Paryska "Kultura" z którą współpracę zakończył u kresu jej istnienia na tle różnic politycznych? Człowiek niezłomny, pryncypialny i niezależny, ostatecznie o czymś świadczy, że przez wiele lat grał w jednej drużynie ze Zbigniewem Herbertem?
Ciąg skojarzeń prowadził mnie w stronę konstatacji, że Herling- Grudziński był człowiekiem o wrażliwości konserwatywnej, gdy tymczasem niespodzianka- był wieloletnim członkiem emigracyjnego PPS (być może zresztą jedno drugiego nie wyklucza, być może to wynalazek ostatnich czasów, że poglądy muszą być poupychane w ciasnych szufladkach opatrzonych etykietami i wszystko musi się w nich mieścić).
Miałam również wrażenie w trakcie lektury Dziennika, że pisarz jest raczej agnostykiem, tymczasem sprawa nie jest taka prosta, skoro urodził się w zasymilowanej rodzinie żydowskiej, ciągle wyznającej jednak judaizm (w tamtych czasach najwyraźniej nie był to standard). Bardzo jestem ciekawa jak w ciągu swojego życia zagospodarował to dziedzictwo, być może kiedyś znajdę na ten temat informacje.

Co na pewno mogę powiedzieć o autorze dziennika, który informacje o sobie dawkuje skąpo, przynajmniej te o charakterze osobistym- był uosobieniem zdrowego rozsądku, prezentował własne, odrębne zdanie na każdy temat i nie dawał sobie zamydlić oczu.
I dlatego lektura "Dziennika..." byłą dla mnie taką przyjemnością.
Dziennik nie ma charakteru osobistego, takich informacji trzeba szukać ze świecą a następnie powiększać przez lupę:). Większość wpisów to mini eseje- zazwyczaj sprowokowane lekturami bądź bieżącymi wydarzeniami. Herling lubi wyciągnąć jakiś cytat, rozebrać go na czynniki pierwsze, a następnie wypunktować cytowanemu nieścisłości bądź brak logiki.
Tematyka? Najwięcej miejsca zajmują rozważania o charakterze społecznym/socjolologicznym z odchyleniem w stronę politologii (raczej rzadko bieżącej polityki, wydarzenia są czesto komentowane z kilkuletnim dystansem)
, szczególnie o wszelkiej maści systemach totalitarnych, nie tylko o sowieckim, którego doświadczył na własnej skórze, dość często autor przywołuje też włoski faszyzm. wyjątkowo często Herling odwołuje się do historii, szuka dla wydarzeń ich starszych odpowiedników. Szuka analogii. Po zabójstwie księdza Popiełuszki przywołuje zabó jstwo Mateottiego (lata 20-te /Włochy). Dla antysemickich aberracji systemu komunistycznego szuka precedensów w czasach średniowiecza i renesansu. Zmagania Solidarności i komunistów przed wprowadzeniem stanu wojennego przypominają mi sytuację w Czechosłowacji '68, itd.
Autor sam w końcu przyznaje, że "historia spuszczona z łańcucha" jest jego obsesją, z którą powinien nieco przystopować. Niesłusznie. Może była ona męcząca dla niego samego, ale dzięki temu czytelnik ma sporo materiału, do snucia analogii do czasów dzisiejszych. Tylko ostrzegam, ta zabawa wciąga:).
Szczególne miejsce w Dzienniku zajmuje Rosja (uczestnicy WYZWANIA ROSYJSKIEGO spokojnie mogą sięgnąć po Herlinga i zmontowac z jego wpisów całkiem zgrabną syntezę- i to bez czytania całości). Jak zawsze- często prezentuje inne zdanie niż cytowani przez niego politycy, politolodzy i sowietolodzy. Szczególnie mocno protestuje przeciwko traktowanie Rosjan jako stada zsowietyzowanych baranów (a często tak właśnie byli postrzegani nawet przez liberalnych naukowców).
Dość często zdarza sie autorowi polemizować z polskimi politykami aktywnymi w tamtych czasach (zaliczam do nich również opozycjonistów). Warto poczytać, gdy znamy ich już o 25 lat dłużej i niestety o 25 lat lepiej. Warto poczytać (i czasem pozazdrościć autorowi przenikliwości). Moim absolutnym faworytem w tej kategorii są zaskakujące rozważania gen. Jaruzelskiego o własnym potencjalnym pogrzebie (pisane z pozycji dyktatora). Zaciekawionych odsyłam do źródeł:).
Tematyka politologiczna i historyczna o dziwo odesłała na dalszy plan rozważania na temat literatury pięknej, ale i tych tu nie brakuje. I to nie tylko na temat klasyki i poważniejszych autorów (Orwell, Stendhal, Kafka, Dostojewski , Calvino). Znalazłam też wzmiankę o Kenie Follecie a także o kinie gangsterskim (w którym, jak się okazuje, też można znaleźć głębsze treści).
Wszystko, co powyżej napisałam nie wyczerpuje treści książki. Sporo jest notek wspomnieniowych, krajoznawczych, wojennych, dotyczących twórczości własnej bądź też poświęconych przyjaciołom.
Autor jest zresztą zmuszony (z racji wieku coraz częściej), towarzyszyć im w ostatniej drodze.
Książka przeznaczona raczej do niespiesznej lektury, nie ma tam wodolejstwa, więc potrzeba czasu, aby przyswoić prezentowane treści.
Chętnie sięgnę po inne części "Dziennika". A przede wszystkim żałuję, że podobnej klasy klasy komentator rzeczywistości nie jest aktywny w dzisiejszych czasach:(.

piątek, 10 grudnia 2010

"Księżniczka z lodu"- Camilla Läckberg

Pierwsza część cyklu Camilli Läckberg, to nie jest po prostu połączenie kryminału z powieścią obyczajową, jak kolejne części ("Kaznodzieja" i "Kamieniarz"), tylko hybryda kryminału z chick litem (czyli książkami w stylu "Bridget Jones"). Bohaterką jest 35-letnia pisarka, Erika Falck, która po tragicznej śmierci rodziców wraca do rodzinnego miasteczka, żeby uporządkować zaległe sprawy i uporać się z żałobą.
Zamiast tego czekają ją kolejne niełatwe przejścia- jest świadkiem odnalezienia ciała swojej zmarłej przyjaciółki z dziecinnych lat- Alexandry. Jako znajoma rodziny zostaje najpierw zaangażowana w napisanie artykułu o zmarłej, gdy okazuje się, że śmierć Alex nie była naturalna, pośredniczy w kontaktach z policją, i tak, krok po kroku, coraz bardziej angażuje się w życie rodziny Alex i stopniowo poznaje jej skomplikowaną historię.
Powoli rodzi się w niej pomysł na nową książkę. Początkowo ma być to analiza psychologiczna dawnej przyjaciółki, jednak okazuje się, że być może za jej specyficznym charakterem i wyborami życiowymi, kryła się kryminalna tajemnica z przeszłości...
Na drugim planie rozgrywa się policyjne śledztwo, prowadzone przez mało doświadczonego, ale bystrego policjanta Patricka Hedstroema. W trakcie jednego z przesłuchań dwójka detektywów- profesjonalista i amatorka spotykają się i... wybucha wielka miłość, która będzie wlokła się przez kolejne tomy cyklu.

Jest to bardziej historia obyczajowa niż kryminał. Wątek życia prywatnego detektywów jest rozbudowany jak nigdzie (dużo bardziej niż w kolejnych tomach, gdzie autorka tylko kontynuuje rozpoczęte wątki) i wykazuje lekkie, ale nie przesadne, odchylenie "Bridgetowe"- mamy nawet scenę wyboru odpowiedniej bielizny przed randką.
Wątek kryminalny bardziej nastawiony jest na odgadnięcie tajemnicy z przeszłości, niż na faktyczne odkrycie , kto zabił (to okazuje się kwestią wtórną). Zagadka, chociaż ja akurat rozgryzłam ją za wcześnie, jest dobrze poprowadzona- metodą odkrywania kolejnych puzzli (trochę jak w 1. części Millenium), a nie systemem zastosowanym w kolejnych częściach- narrator mówi prawie wszystko, a czytelnik tylko czeka, kiedy wreszcie zorientuje się detektyw;).
Do tego mamy obraz małego miasteczka, rządzonego przez 2 czynniki- lokalnych potentatów finansowych i złotą maksymę małych miasteczek- "Co ludzie powiedzą".
Ciekawy jest wątek przemocy domowej (w rodzinie siostry Eriki), który będzie zresztą kontynuowany w kolejnych tomach.
Tradycyjnie polecam miłośnikom kryminałów w wersji soft. Zwolennikom seryjnych morderców i hektolitrów krwi,proponuję udać się pod inny adres:).

P.S. Czytam w trochę bezsensownej kolejności, ale w mojej bibliotece Camilla Läckberg to w tej chwili towar deficytowy i wydzielany spod lady wyłącznie wybrańcom, więc nie mam co wybrzydzać;)

czwartek, 9 grudnia 2010

"Sędzia Di i parawan z laki"- Robert van Gulik

Kryminał retro w chińskiej scenerii, trudno określić z jakiego czasu, ale na oko wygląda to na XIX wiek, może wcześniej.
Sędzia pokoju Di, geniusz dedukcji przybywa incognito wraz ze swoim asystentem do uzdrowiskowego miasteczka. Jego celem jest zwiedzanie zabytków i odpoczynek, ale zamiast tego jest zmuszony zająć się gwałtem i zabójstwem żony swojego lokalnego odpowiednika Tenga, rzekomym samobójstwem kupca Ko a do tego aferą gospodarczą i rozpracowaniem lokalnej przestępczości zorganizowanej. Dzięki swojej inteligencji, sprytowi (zaiste, sędzia jest kuty na cztery kopyta) i zdolnościom aktorskim, sędziemu udaje się zaprowadzić porządek w miasteczku w zaledwie 2 dni, tyle, że kosztem urlopu.
Książka jest mocno stylizowana na "starochińską" zarówno w warstwie fabularnej jak i graficznej (pomagające wczuć się w klimat ilustracje).
Przeczytałam z dużą przyjemnością i polecam.
Nie jestem natomiast pewna, czy polecać cały cykl- jakieś 2-3 lata temu czytałam inną książkę z tego cyklu (Sędzia Di i chiński gwóźdź) i solidnie mnie ta pozycja zmęczyła. Ciekawe, czy są aż takie różnice w jakości, czy też może to tylko kwestia mojego nastroju.

wtorek, 7 grudnia 2010

Bożonarodzeniowo dla przedszkolaków 2


Tym razem wzięłam na warsztat książeczkę: Święta Pana Misia. Zainteresowanych tematem zapraszam na bloga bożonarodzeniowego, wejście TĘDY:).

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Dziwny przypadek psa nocną porą- Mark Haddon

Ciekawy pomysł na ksiażkę, i moim zdaniem całkiem udany. To historyjka niby kryminalna (dotycząca nagłego zgonu pudla), opowiedziana z punktu widzenia chłopca cierpiącego na zespół Aspergera (ZA). Sama historia jest oczywiście wątła jak kończyna wyciągnięta z gipsu, ciekawą czyni ją narrator.
15 letni Christopher jest świetnym matematykiem, doskonale czuje się świecie nauk ścisłych, natomiast ZA nie pozwala mu na odczytywanie cudzych emocji. Musi się ich uczyć, niczym języka obcego (niezwykle ciężka to praca i najeżona pułapkami- musi starać się zrozumieć ludzkie zachowania okrężną drogą, za pomocą pojęć, które są dla niego zrozumiałe.). Wydaje mi się, że podobny proces muszą przechodzić "uczące się" ludzkich emocji komputery- nigdy jednak nie dojdą do poziomu wyższego, niż bardzo małe dziecko, i tak właśnie jest niestety z Christopherem. Samodzielne funkcjonowanie przypuszczalnie nigdy nie będzie dla niego możliwe, i czapki z głów dla rodziców, że doprowadzili go choćby do takiego poziomu socjalizacji. I tak jak ciężka pracą jest dla Christophera funkcjonowanie w zwykłym świecie, tak równie trudne jest dla osób przebywających z chłopcem życie z nim- mają przed sobą podobne zadanie- zrozumienie człowieka, który funkcjonuje inaczej. I mimo, że przebywają z nim na codzień wciąż zdarzają im się załamania w komunikacji.
Nie będę streszczać fabuły (zresztą co tu mówić o fabule, skoro dla chłopca wytrącenei z rutyny oznacza jazdę bez trzymanki, a wyprawa do Londynu jest jak wyprawa w kosmos)- niezwykłą zaletą "Dziwnego przypadku..." jest możliwość spojrzenia na świat z zupełnie innej perspektywy, i za tę możliwość jestem wdzięczna autorowi, i z jej też powodu bardzo zachęcam do lektury.

Jeszcze krótka uwaga o autorze- popełnił on również dziełko Drobny kłopot, kompletnie różne, taka sobie historyjka o hipochondryku. Jeśli przypadkiem komuś już zdarzyło się po nią sięgnąć- nie powinna ona zniechęcić do lektury "Dziwnego przypadku..." i vice versa- tym którym podobał się "Dziwny przypadek..." radzę zastanowić się 3 razy, zanim sięgną po "Drobny kłopot", zabrakło pomysłu.

sobota, 4 grudnia 2010

"Kair- historia pewnej kamienicy"-Alaa Al Aswany


Po serii mniejszych lub większych smętów, trafiła mi się książka do pochłonięcia na raz- czyli Kair. To historia kairskiej kamienicy, niegdyś ekskluzywnej, obecnie zamieszkałej przez mieszane towarzystwo- bogaczy z apartamentów na dole, i biedotę, zamieszkująca dawne komórki lokatorskie na dachu. Przy okazji to przegląd całego arabskiego społeczeństwa- podzielonego, gdzie karty są już raz na zawsze rozdane, drogi awansu zablokowane, a wszystkim rządzi kasa.
Niezależnie od stanu majątkowego mieszkańcy kamienicy mają swoje problemy. Zaki- przedsiębiorca i nieuleczalny kobieciarz- uświadamia sobie, że zostając w kraju i nie żeniąc się przypuszczalnie zmarnował swoje życie. Dziennikarzowi Hatimowi przychodzi płacić coraz wyższą cenę za swój homoseksualizm. Także Azzim, mafiozo i parlamentarzysta- nie ma lekko, żyje w stresie, że wykona jeden fałszywy ruch i może wszystko stracić.
Ich problemy jednak mogą zostać rozwiązane lub choćby złagodzone, gdyż nie należą do kasty finansowych pariasów. Inaczej jest z mieszkańcami blaszaków na dachu- ci muszą godzić się na gigantyczne kompromisy, i na różne się sprzedawać. Kończy się to zazwyczaj dramatem. jest jeszcze jedna droga wyjścia z upodlenia- wykorzystywana przez cwanych imamów potrzeba godności, kończy się zazwyczaj wejściem na szybką ścieżkę dżihadu i równie szybkie wejście do grona "męczenników".
Innej drogi dla urodzonych w Egipcie w niebogatych rodzinach niestety nie ma (no może być to jeszcze "awans" ścieżką ciężkich przestępstw, ale przecież nie dla każdego to ścieżka i trudno ją polecać).
Książka traktuje na poważne tematy (autor zresztą jest zaangażowany w ruch na rzecz demokratycznych przemian), ale jednocześnie napisana jest lekko , postacie są malownicze i wiarygodne, czyta się naprawdę z dużym zainteresowaniem. Jednocześnie widać, że była pisana na rynek egipski, objętość nie jest sztucznie napompowana skróconą historią Egiptu w ostatnich stu latach.
Jedna łyżka dziegciu- zdecydowanie negatywny wizerunek Koptów. Nie ma ani jednej postaci z tej grupy, która nie byłaby antypatyczna. W sytuacji , kiedy Koptowie są w Egipcie dyskryminowani, a często nawet prześladowani, szkoda, że również ta książka tak będzie kształtować ich wizerunek. (Tym bardziej w tej chwili doceniam turecką pisarkę Elif Safak, która zabrała się za zasypywanie dołów między Turkami a Ormianami w "Bękarcie za Stambułu"- a stosunki turecko ormiańskie też do łatwych nie należą.)

Mimo wszystko- zachęcam do przeczytania tej książki.

czwartek, 2 grudnia 2010

"Zamach"- Harry Mulisch


Pierwszy raz ze wzmianką o "Zamachu" zetknęłam się przy okazji jakiegoś rankingu książek wszechczasów, był to zresztą ranking niemiecki, autor jest Holendrem, książka była wielkim bestsellerem również na jego rodzinnym rynku, nakręcono na jej podstawie oscarowy film. Po tych wszystkich informacjach, uznałam, że warto spróbować. I nie zawiodłam się, choć ten dzban miodu przyprawiony jest kilkoma łyżkami dziegciu, ale o tym dalej.
Styczeń 1945, rodzina Steenvijk wiedzie spokojne, choć najeżone wojennymi trudnościami, życie w Haarlemie. Ojciec, przedwojenny urzędnik sądowy, jest typem intelektualisty, praktyczne sprawy pozostawia matce. 12-letni Anton, to klon ojca i wzorowy uczeń, a 17-latek Peter- narwany buntownik..
Pewnego wieczora na ich uliczce, koło domu sąsiadów, zostaje zlikwidowany kolaborant. Sprytni sąsiedzi przerzucają zwłoki pod drzwi Steenvijków i od tego momentu, jak śpiewała moja ulubiona Spice Girl -Mel C- "Things will never be the same again"- nic nie będzie już takie samo.
Anton na długi czas straci kontakt z rodziną, przez lata będzie próbował na nowo poskładać swoje ja. Mimo, iż z zewnątrz wydawało się, że funkcjonował doskonale, wojenna trauma co jakiś czas dawała o sobie znać, i okazywało się wówczas, że tkwi w nim głębiej, niż był to w stanie przyznać. Powojenne lata, to seria epizodów, gdzie Anton spotyka kolejne osoby, które mogą rzucić nowe światło, na wydarzenia, które naznaczyły całe jego życie. Odkrywając prawdę, możemy przy okazji obserwować zmiany, które zachodzą w samym Antonie. Jako powieśc psychologiczna "Zamach" jest naprawdę świetny i przeczytałabym go z przyjemnością- gdyby nie wisienka na torcie, w postaci motywów antywojennych (wojna w Wietnamie, wyścig zbrojeń) o zabarwieniu mocno politycznym, a do tego jeszcze przebrzmiałych. Nie dziwię się, że książka została dość szybko wydana w PRL. Warstwa polityczna idealnie współgrała z propagandą tamtych czasów.
Jeszcze jedna rzecz, która mnie zainteresowała, na początku nieco zdziwiły mnie opisy rycerskich żołnierzy Wehrmachtu, którzy pod ostrzałem Spitfajerów obwożą 12-latka po połowie Holandii. Pewnym wyjaśnieniem byłą dla mnie stwierdzenie, że to co sposób, w jaki hilterowcy potraktowali Steenvijków po zamachu był aberracją, "takie rzeczy zdarzały się tylko w Polsce i Rosji". Nie wiem naprawdę jak to skomentować, wywołało to u mnie sporo przemyśleń o charakterze geopolitycznym.

W każdym razie- polecam, ale raczej odpornym na retorykę w stylu PRL.